wtorek, grudnia 08, 2015

Totalnie - "Mr Pebble i Gruda" Mariusza Ziomeckiego

Na długo zostanie ze mną ta historia. Długo będę myśleć o rodzinie Kamyków, w końcu poznawałam ich prawie miesiąc. W końcu odsłaniali swoje rodzinne tajemnice przez prawie tysiąc stron.  To nieprzeciętna rodzina. Nie da się ich zapomnieć. Słuchałam opowieści Jana Kamyka - głównego bohatera i narratora. Poznałam jego syna, chłopca z zespołem sawanta, rodzeństwo, rodziców, przyjaciół, a przede wszystkim żonę - Mariettę.  Pomimo tego, że na pierwszych stronach powieści dowiedziałam się, że nie żyje, to jest ona postacią zaborczą, obecną w pamięci nie tylko jej męża.
Ale po kolei - książka Mariusza Ziomeckiego "Mr Pebble  i Gruda" jest dobra jak scenariusz najlepszych hollywoodzkich produkcji - najpierw trzesięnie ziemi, a raczej skok kobiety z dachu, a potem jest tylko mocniej. Ciekawiej. Jak w dobrym wysokobudżetowym filmie bohaterów dużo - wszyscy charakterni, nieprzeciętni. Miejsc akcji też dużo - jest nawet międzykontynentalnie.
Jan Kamyk to poeta, który opuścił Polskę w 1985 roku  po tym, jak jego żona popełniła samobójstwo. Wyjechał z kraju, który go zawiódł. Był na tyle rozczarowany, że zmienił nazwisko, nie chciał  nawet utrzymywać kontaktów z rodziną. Nie chciał wracać. Ale przeszłość go odnajduje. I następuje wielki come back.




Nie sposób streścić wszystkich wątków. Dość, że wymienię, iż na kartach książki jest mafia,  amerykański przykładny policjant, generał, a nawet Pablo Picasso. Są wybuchy, strzały, skoki ze spadochronem, szalone wyprawy. Jest humor, ale przede wszystkim jest historia - sięgająca roku 1920, przez drugą wojnę, holocaust, powstanie warszawskie, lata komunizmu, solidarność. Na tle tych dziejowych wydarzeń są wielkie namiętności i zdrady. Mówiąc krótko - "Mr Pebble i Gruda" to powieść totalna. Jest w niej wszystko! Nawet odrobinę za długie i trochę przesłodzone zakończenie, bowiem powieść kończy epilog, w którym wszystkie wątki są zamknięte, ale to też ma swój urok. Historia nie pozostawia niedopowiedzeń. Chyba byłabym zdenerwowana, gdybym nie dowiedziała się, co się wydarzyło z ludźmi, o których tyle czytałam.
Powieść jest niesamowicie skonstruowana - zaplątana, a jednocześnie starannie zaplanowana. W jednej opowieści zawiera się kilka. Jan Kamyk, na emigracji posługujący się nazwiskiem Pebble, oddaje głos rodzinie, przyjaciołom i pozwala im wyjaśniać, tłumaczyć. A on słucha.
Mariusz Ziomecki potrafi opowiadać. Jego zdania się smakuje. Jest to niesamowicie plastyczny język Obrazy odmalowane słowami zostaną ze mną - Drwęca i jej dolina; Kurkowo pachnące skoszoną trawą i smakujące papierówkami; Warszawa -  ta powojenna, dzwigająca się z gruzów i ta prężnie się rozwijająca; amerykańskie przedmieścia i jezioro gdzieś koło Kartuz.
Miałam wrażenie, że jestem za młoda na tę książkę - znam Prl z podręczników, z opowieści rodziny, trochę pamiętam, ale tak dosadnego obrazu czasu jedynego słusznego ustroju nie dostałam jeszcze w żadnej książce. Czytałam o czasach Gomułki i Gierka, o ówczesnych represjach i walce z ówczesnym systemem, a także o ofiarach tej nierównej walki.  Przypominały mi się słowa W. Szymborskiej: "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono" -  nie mnie oceniać bohaterów,  nie mnie wydawać wyroki, bo nie znam tamtych czasów. Mogę się tylko domyślać, jak te historie odbierają ludzie nieco ode mnie starsi. Z jednej strony im zazdroszczę, że powieść Ziomeckiego odczytają lepiej, a z drugiej współczuję, bo skoro mnie bolalo, to ich boli jeszcze bardziej.
I jeszcze do tego te dylematy emigracyjne. Wyjeżdzając, uciekł przed wieloma problemami, ale wiele zostawił nierozwiązanych, zostawił wiele niedomówień, tajemnic, wiele niewyjaśnionych spraw. Zostawił najbliższych ludzi i wybrał spokój. Odnalazł się w Ameryce, ustawił. Pracował, pisał, starał się nie wspominać, ale przecież nie mógł syna odciąć od dziedzictwa.
Pomimo, że wątki się plączą, nastrój się zmienia, to cały czas mniej lub bardziej chodzi o rozrachunek z historią. O wyjaśnienie spraw z przeszłości, o uporządkowanie własnych uczuć związanych ze stratą, ale i z odtrąceniem. O ułożenie relacji z ojcem. Z przyjaciółmi. Z kobietami. Powroty nie są łatwe...
"Mr Pebble i Gruda" to powieść totalna, kompletna, absolutna.
Na tyle zajmująca, że poświęciłam sporo czasu, by wypisać sobie ciekawe zdania, aby ze mną zostały. Będą w oddzielnym wpisie. Posmakujcie:)

 I na koniec wiersz, który wyjaśnia tytuł, ale i istotę uczucia Marietty i Jana, ale czy tylko ich? Powtórzę za Ziomeckim - to piękny wiersz o dwoistej naturze miłości.

"The Clod and the Pebble"

BY WILLIAM BLAKE

"Love seeketh not itself to please,
Nor for itself hath any care,
But for another gives its ease,
And builds a Heaven in Hell's despair."

So sung a little Clod of Clay
Trodden with the cattle's feet,
But a Pebble of the brook
Warbled out these metres meet:

"Love seeketh only self to please,
To bind another to its delight,
Joys in another's loss of ease,
And builds a Hell in Heaven's despite."

I tłumaczenie:

"Miłość nie szuka nigdy siebie
Ani o siebie ma staranie;
Miłowanemu tworzy niebo
I tam, gdzie piekieł są otchłanie."

Tę pieśń śpiewała gruda gliny
Deptana bydła racicami;
Lecz ze strumienia kamyk mały
Tymi zaćwierkał jej słowami:

"Jedynie siebie miłość szuka;
Dla swego szczęścia i rozkoszy
Miłowanego spętać pragnie;
Wbrew niebu mury piekieł wznosi."  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz