czwartek, stycznia 29, 2015

Czasem nie sposób ograniczyć się tylko do jednego świata - "Rzeki Londynu" Ben Aaronovitch

Tydzień z teściem, szwagierką i jej dwoma synami minął bardzo szybko. Najczęściej gotuję dla sześciu osób, tym razem musiałam dla dziesięciu... W domu nieco ciasno, gwarno, ale sympatycznie. Wymyślanie atrakcji dla gości, pokazywanie "naszego" skrawka Irlandii skutecznie pozbawiło mnie czasu na czytanie, a tym bardziej na blogowanie... Ale powoli wszystko wraca do normy.

Gdy przed wizytą gości zaczęłam pisać tego posta miałam zacząć od informacji, że zginął nam kot. Dni mijały mi na przygotowywaniu się do wizyty (wizytacji:))  oraz na poszukiwaniu kota. Wszyscy się o niego zamartwialiśmy - jest z nami od ponad czterech lat... Wychodzi czasami na zewnatrz;  zdarzało mu się nie wracać na noc, ale tym razem nie było go 4 dni... Nawet nie pomyśłałabym, ze można tak tęsknić za zwierzakiem. Kilka razy na dzień wyglądałam, czy może nie wraca. Córki przysyłały smsy, czy kot wrócił. Pierwsze pytanie męża po powrocie z pracy - czy jest kot? Wykonaliśmy kilka  telefonów do sąsiadów i okazało się, że jest! Zatrzymał się u nieco dalszych sąsiadów,  którzy mają kotkę... Z jednej strony radość,  że kot wrócił,  a z drugiej złość - jak mógł nam to zrobić, jak sąsiedzi mogli nas nie powiadomić... Ale to już nieistotne, jakkolwiek powiązane z książką, o której chcę Wam opowiedzieć.

Peter Grant -  główny bohater powieści Bena Aaranovitcha też miał zwierzaka - miał psa Tobiego. To zwierzę jest znaczącą dla całej akcji istotą - ugryzł kiedyś kogoś w nos, co zapoczątkowało serię dziwnych wydarzeń... 

" - Rzucił pan czar na psa -  powiedziałem, kiedy wyszliśmy.
- Malutki - odparł Nightingale.
- Czyli magia naprawdę istnieje - stwierdziłem - Co oznacza, ze jest pan ... czym właściwie?
- Czarodziejem.
 - Jak Harry Potter?
Nightingale westchnął.
- Nie, nie jak Harry Potter.
- A na czym polega różnica?
- Ja nie jestem postacią fikcyjną - odpowiedział Nightingale." (s. 48)

(źródło)
Pewnej styczniowej nocy w Londynie, przed kościołem św. Pawła w Covent Garden znaleziono ciało mężczyzny bez głowy. Oczywiście na miejscu zjawiła się policja, potwierdzono fakt zaistniałego przestępstwa, dokonano wstępnych czynności śledczych, a po kilku godzinach stwierdzono, że reszta pracy musi poczekać do świtu. Na miejscu zostało tylko kilku posterunkowych - ktoś przecież musiał przypilnować miejsca zdarzenia. Jednym z tych nieszczęśników był właśnie Peter Grant. Po kilkunastu minutach służby zaczepia go dziwnie wyglądający jegomość, który twierdzi, że był świadkiem zbrodni. Być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż ów jegomość był przezroczysty... 


Od tego zaczyna się fabuła powieści "Rzeki Londynu". Nie ma sensu uwzględniać prawdopodobienstwa zdarzeń. choć odsuwając na chwilę wyobraźnię autora i stworzony przez niego świat magii - wszystko jest logicznie, świetnie skonstruowane i misternie powiązane. Fabuła sięga do odległej historii ( nawet się nie domyślacie jak odległej...). Główny bohater  z zaskakującą łatwością przyjął do wiadomości istnienie świata magicznego. Co więcej -  odkrył u siebie niezwykłe zdolności czy też moce - wyczuwa magię nosem! Szybko okazuje się, że jest jej w Londynie całkiem dużo; okazuje się, iż zawsze była! Jest nawet specjalny oddział do badania spraw magicznych i przestępstw popełnionych z użyciem magii. Peter trafia pod skrzydła inspektora Nightingela. Czarodzieja. Dystyngowanego dżentelmena - elegancko ubranego pana w trudnym do określenia wieku, poruszającego się po mieście jaguarem.  
Zamieszkał w Szaleństwie  - oficjalnej siedzibie angielskiej magii od 1775 roku,  której założycielem był Isaac Newton.  Domem opiekowała się Molly  -  nieco dziwna "edwardiańska pokojówka". Jednak na mnie największe wrażenie zrobił opis bibliotek - liczba mnoga!!!

"W Szaleństwie znajdują się trzy biblioteki:  o istnieniu numeru jeden nie miałem wtedy pojęcia, numer dwa był biblioteką magiczną, gdzie trzymano traktaty poświęcone zaklęciom, forma i alchemii, wszystkie napisane po łacinie, dla mnie więc była to chińszczyzna, a biblioteka numer trzy, ogólna, znajdowała się na pierwszym piętrze obok czytelni. (...) W głównej bibliotece było tyle mahoniu, że można by nim zalesić całe dorzecze Amazonki. Na jednej ze ścian regały ciągnęły się pod sufit i do najwyższych półek sięgało się z drabiny, która przesuwała się po lśniących mosiężnych relingach. Rząd prześlicznych szafek z orzecha zawierał katalogi, najbliższy odpowiedni wyszukiwarki, jaki znajdował się w tej bibliotece. Poczułem woń starej tektury i stęchlizny, kiedy wysuwałem szufladki, i pocieszyła mnie myśl,  że Molly nie zapędziła się tak daleko, żeby regularnie je otwierać i sprzątać w środku." (s. 197)

Jako uczeń czarodzieja uczył się zasad rządzących magią, ale jako obywatel Londynu, a przede wszystkim policjant  nie mógł zapomnieć, że przez cały czas obowiązują go inne przepisy. Łączył je w specyficzny sposób...
Zresztą postać Petera Granta jest wielce osobliwa -  czarnoskóry młody posterunkowy. Może niezbyt ambitny, ale całkiem inteligentny, dociekliwy  młody mężczyzna, któremu często wszystko kojarzy się jednoznacznie.  Miał pracować gdzieś w zakurzonym biurze, pilnować papierków, ale spotkał ducha, potem czarodzieja, póżniej spersonifikowane bóstwa opiekujące się Tamizą, a na koniec pewnego rewenanta ... Trudno określić tego bohatera szablonowym!
Aaronowitch wykorzystał  dobrze znane miejsce. O Londynie każdy coś wie. Jego Londyn jest jednym z bohaterów - z przyjemnością czytałam o londyńczykach, londyńskim tempie życia, różnorodności dzielnic. Pisarz świetnie wymieszał współczesność z historią, legendami, wierzeniami. Jedna z finałowych scen, kiedy to Peter ściga głównego podejrzanego - rewelacyjna!!!

Podobał mi się styl - lekki, niewymuszony, pełen ironii i angielskiego humoru. Świetne dialogi, niesamowite sceny akcji, opisy miasta, aluzje do książek, filmów. Rozważania, dedukowanie i domniemywanie kto zabił - zostałam zaskoczona zakończeniem. Często lektura podsuwała mi skojarzenia z twórczością J.K. Rowling - tak magiczne, jak i topograficzne - przypominała mi się seria o Harrym, ale też o Cormoranie Strike'u.  By spróbować określić gatunek, posłużę się określeniem z książki - "tragiczna komedia tudzież komiczna tragedia".


Tę piosenkę Peter miał ustawioną jako dzwonek telefonu. Tak samo jak książki fantastyczne nie należą do moich ulubionych, tak i ta muzyka niekoniecznie mi się podoba. Jednakże czasem dobrze jest wejść w fantastyczny świat, by inaczej patrzeć na realny. Czasami dobrze posłuchać takiej energetycznej muzyki, by potem z większą przyjemnością słuchać ukochanych smętów...

Książka "Rzeki Londynu" jest pierwszą w dwunastu przewidzianych do przeczytania w ramach wyzwania 12 książek na 2015. Cieszę się, że zdjęłam ją z półki i w końcu przeczytałam - czas spędzony z Peterem Grantem uważam za bardzo wartościowy. Ciekawa jestem, czy ktoś z Was czytał już tę książkę...

Na koniec krótki cytat:
"Jak cudownie byłoby po prostu olać wszelkie konsekwencje i pojść na całość. Czasem człowiek po prostu chce, żeby ten porąbany wszechświat wreszcie coś zauważył."  (s. 318)

Zapraszam na mój profil na facebooku oraz na instagram, gdzie jestem chyba zbyt często:)

Cytaty pochodzą z omawianej książki.

poniedziałek, stycznia 12, 2015

"Obraz upleciony z lodu i śniegu" - "Miasto z lodu" Małgorzata Warda


Od kilku lat nie chodziłam po śniegu. Mimo, że jestem zmarzluchem, to brakuje mi w Irlandii zimy. Chciałabym pobawić się z dziećmi w śnieżki, ulepić bałwana. Popatrzeć na ośnieżone drzewa, usłyszeć dźwięk skrzypiącego pod stopami śniegu i ... szybko wrócić do ciepłego domu.

Ta zimowa nostalgia sprowokowała mnie do sięgnięcia po książkę Małgorzaty Wardy "Miasto z lodu". Ostatnio duże wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie tej autorki w przeczytanym niedawno zbiorze "Cicha 5".
Jedno mogę powiedzieć od razu -  książka "Miasto z lodu" z pocztówkowym wyobrażeniem zimy nie ma nic wspólnego.  Chyba nikogo nie pozostawi obojętnym. Porusza. Mocno!
"Powieść zaczyna się od przysłowiowego "trzesięnia ziemi": turyści znajdują w górach nieprzytomną, wyziębioną dziewczynkę".  Te słowa otwierają pytania do dyskusji zamieszczone na końcu książki. Bosonoga nastolatka leżąca na śniegu - poruszający obraz, prawda?
Narratorką i bohaterką jest owa 13-letnia dziewczynka, czy może raczej powinnam napisać -  młoda kobieta. To książka o niej i jej matce Teresie zmagającej się z chorobą afektywną dwubiegunową. Matka z córką prawie się nie znają. Dziewczynką przez wiele lat zajmowała się babcia. Teresa często  przebywała w szpitalu.
"Znaleziono mnie rankiem następnego dnia, kiedy okolica pokryła się grubą warstwą śniegu"...
 Nieco irytowala mnie taka narracja. Owszem, przyznaję bardzo ciekawy pomysł, żeby głos oddać Agacie, 13-latce, ale ona nie mogła wszystkiego widzieć, o wszystkim wiedzieć, nie mogła znać myśli swojej matki. Swoje pokazała jakby mniej. Taka wiedza narratorki przywodziła na myśl to, że niestety ona jest bliska śmierci i tylko wtedy jest w stanie tyle wiedzieć. Ten sposób prowadzenia historii przypomniał mi książki "Nostalgia anioła" Alice Sebold i "Potem" Rosamund Lupton. Jednak nie chcę zbyt wiele porównywać, by nie zdradzić zakończenia. Opowieść nastolatki jest nieco chaotyczna - czasem opowiada o dzieciństwie swojej mamy, o jej młodości, o momentach nawrotu  choroby. Opowiada trochę o sobie i swoich uczuciach. Do tego dochodzą szczegóły pracy dziennikarzy. Ten chaos irytuje, ale też wzmacnia zrozumienie sytuacji Agaty - ta dziewczynka właśnie w takim świecie żyła. Nie mogła być pewna, jak następnego dnia będzie czuła się jej mama. Nastrój Teresy zmieniał się czasem szybciej niż w kalejdoskopie. Jednego dnia Agata była córką, następnego dnia zaś stawała się opiekunką własnej matki. 

Teresa, czując się lepiej, postanowiła w końcu zaopiekować się swoim dzieckiem. Zafundowała córce wycieczkę po całej Polsce - tysiące kilometrów, hotele, pensjonaty i w końcu nowe miejsce zamieszkania - w domu, który przeniknięty jest obecnością zmarłej niedawno właścicielki.  Wysłała do nowej szkoły. Znalazła pracę, w której musiała być czasem do późna. Wszystko by odbudować, a może stworzyć więź matki i córki.  Czytanie o tym, jak w tym wszystkim odnajdywała się Agata jest bolesne, przykre i niezwykle smutne. Jestem mamą trzynastolatki, wrażliwej dziewczyny, która bardzo przeżywa wszystkie problemy dnia codziennego. Nawet nie próbuję przykładać jej wrażliwości do sytuacji Agaty...


Jak ocenić Teresę - "czasem figlarną piękność, czasem kobietę o bladej cerze z podsinionymi oczami",  na ile można ją usprawiedliwić? Co tłumaczy jej choroba, a na co wpłynęły nierozsądne, pochopne decyzje? Jak przeszłość wpływa na jej teraźniejszość? Jak na jej zachowania działa miejsce, w kórym się osiedliły i ludzie, wśród których zamieszkały? 
"Miasto z lodu" pozwala odczuć zimno. Miałam wrażenie, że czytam o zmrożonych ludzkich odczuciach, o emocjonalnym chłodzie. Czemu? 
Wszystko dzieje się w małej społeczności rządzącej się swoimi prawami, gdzie "ludzie trzymają się razem, stoją ramię przy ramieniu tworząc ścisły mur i nie wpuszczają odmieńców". Teresa próbuje zapewnić córce normalne życie, ale wszystko okazuje się zbyt trudne, bowiem jest samotną matką, chorą kobietą, na dodatek szybko wplątującą się w romans ze swoim szefem.  W miasteczku szybko rodzą się plotki, pochopne i niesprawiedliwe osądy, które rykoszetem odbijają się na Agacie.  

Książka porusza wiele spraw - pokazuje, jak funkcjonuje szkoła i jej programy wychowawcze i profilaktyczne. Agata opowiada o relacjach między nastolatkami - akceptacji i odtrąceniu, o okrucieństwie i przemocy. Wiem, że młodzież pragnie tej akceptacji, wiele dla niej poświęca; wiem, jak boleśnie odczuwa jej brak... W relacji Agaty znalazłam potwierdzenie tego, co czasem opowiadają mi córki...  Koleżanki Agaty - Ida i Bernadetta - to postacie ilustrujące fakt, z którego dorośli nie zawsze zdają sobie sprawę - jak bardzo zimni potrafią być młodzi ludzie, że często nie radzą sobie z własnymi emocjami. 
W powieści "Miasto z lodu" sporo miejsca zajmują dziennikarze. Zwłaszcza jeden - Aleksander. Poznaje on Teresę i nie przyznając się do swojej tożsamości zawodowej towarzyszy jej w trudnych chwilach. Pokazuje, jak potężny wpływ mają media na opinię publiczną. Jak potrafią manipulować, 
Małgorzata Warda  porusza też sprawę ostatnio coraz bardziej wszechobecnego hejtowania, czy też może powinnam napisać -wyrażania nienawiści, czasami niczym nieuzasadnionej; atakowania, dręczenia, poniżania. Pełno tego w internecie - hejterzy wszystko wiedzą, każdego potrafią osądzić, wydać wyrok. Agresorzy, zawistnicy, nienawistnicy, osoby bezwględne...  Ale hejt - zawiść jest nie tylko w internecie - jest wszędzie.  Komu nie zdarzyło się kogoś zbyt szybko osądzić,  niech od razu zamknie tę stronę. Biję się w piersi - mnie się zdarzyło..., a najgorsze jest potem naprawienie sytuacji. Czasem się nie da... 
 "Miasto z lodu" to przede wszystkim powieść o matce i córce. O trudnej miłości czy też raczej o jej silnej potrzebie.  O próbach jej ratowania. 
 "Mama jednak zawsze powtarzała, że życie to nie tylko tragedia, ale właśnie te wszystkie małe rzeczy, które do niej prowadzą".  


Świetna, niejednoznaczna książka. Historia niczym z magazynu reporterów napisana w przekonujący sposób. Angażująca. Bulwersująca. Nie sposób jej szybko przeczytać, bo emocje nie pozwalają. Uwielbiam to w literaturze -  nie tylko słowa, nie tylko fikcyjna historia z fikcyjnymi bohaterami, ale właśnie  te wszystkie refleksje, które zostają, gdy zamykamy książkę.
Gorąco polecam!

Cytaty pochodzą z omawianej powieści.
Zapraszam do polubienia Czytającej mamy na facebooku:)

środa, stycznia 07, 2015

"Miejcie odwagę - nie tę jedniodniową" - "Pierwsza na liście" Magdaleny Witkiewicz


Podobno już w czasach starożytnych żonkil był symbolem nadziei na nowe życie - odrodzenie. Dzisiaj ten wiosenny kwiat jest symbolem nadziei w walce z chorobą nowotworową. Dowiedziałam się, że symbolizuje też triumf poświęcenia nad egoizmem, miłości nad śmiercią. Subtelność, barwa i zapach podobno oznacza również kruchość i ulotność życia. Uwielbiałam te kwiaty, nie wiedząc tego. Teraz będę na nie inaczej patrzeć, przede wszystkim dlatego, że będą mi się kojarzyć z okładką najnowszej książki Magdaleny Witkiewicz. I już wiem, czemu autorka tak upierała sę, aby właśnie ten kwiat znalazł się na jej okładce. 
Na wiele rzeczy nie mamy wpływu - na pogodę, kataklizmy, żywioły. Czasami zaskakuje nas także choroba -  pojawia się i zmienia wszystkie priorytety. Często jesteśmy zdumieni wyborami osób z naszego otoczenia. Gdy te decyzje w krzywdzący sposób dotyczą nas, jesteśmy oburzeni.  A przecież o  naszym człowieczeństwie decyduje to, jak odnosimy się do tego, co trudne i zaskakujące. Kiedyś Wisława Szymborska napisała, że "tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". Najwięksi chojracy w ekstremalnych sytuacjach mogą stchórzyć, a ci stojący cichutko z boku mogą zaskoczyć swoją odwagą i heroizmem...
Czemu o tym piszę? - Takie skojarzenia wywołała we mnie "Pierwsza na liście". W końcu mogę o niej napisać. Czytałam o niej na wielu blogach, a znam jej  obszerne fragmenty od listopada. Od początku wiedziałam, że Magda poruszy serca tą powieścią.  Najbardziej lubię "Opowieść niewiernej", ale "Pierwsza na liście" ma w sobie większą moc. Oprócz zawartej w niej pięknej i  wzruszającej historii kilku kobiet ma szansę zdziałać wiele dobrego. Motywuje,  prowokuje do refleksji, wywołuje łzy. Wierzę, że zmusi do działania, iż  każdy sprawdzi, czym jest Bank Dawców Szpiku, może wiele osób podejmie decyzję o chęci zgłoszenia się, być może uda się komuś pomóc...

Ale od początku. Przeczytałam tę książkę, gdy istniała tylko w formie dokumentu. Znów zostałam zaskoczona. Magdalena Witkiewicz pokazała kolejną swoją twarz - pełną empatii i świadomości kruchości życia. Od razu wiedziałam, że to będzie bestseller!
Zaprzyjaźniłyśmy się z Magdą - codziennie jej dziękuję za zaufanie, jakim mnie obdarzyła. Pytała się, czy mam jakieś uwagi. I ja ośmieliłam się mieć...  Miałam niewielki wpływ na jedną ze scen. Zawsze będę pamiętać nasze rozmowy podczas zwiedzania irlandzkich zakątków, a także te u mnie w domu... Madziu - mój irlandzki dom zawsze jest dla Ciebie otwarty! Pamiętaj, że nie zdążyłyśmy się napić irish coffee:)

Ubiegłoroczne żonkile. W tle - Cork
Czemu tak kocham książki Magdy?  Przede wszystkim za ich szczerość, za to że są tak bliskie realiom życia, iż są tak wiarygodne. Napisane w lekkim, bardzo przystępnym stylu. Jej ksiązki czyta się bardzo szybko. I zawsze jest to przyjemnie spędzony czas. Książki Magdy Witkiewicz są niczym rozmowy z najlepszą przyjaciółką. Czasem z nią żartujemy, opowiadamy różne anegdoty, wspólnie się śmiejemy. Czasem potrzebujemy pogadac o naszych potrzebach, tęsknotach marzeniach,  o seksie... Z przyjaciółką rozmawiamy o codziennych problemach.  "Pierwsza na liście"  to taka wyjątkowo ważna rozmowa -  do której trzeba się przygotować, która wymaga odpowiedniej oprawy. I wyobraźcie sobie, że siedzicie z przyjaciółką przed kominkiem, w tle cicha, spokojna muzyka, dobre wino w lampce i snuje się opowieść...O czym? O młodzieńczych rozczarowaniach i bolesnych wspomnieniach, o żalu,  zdradzie i oczywiście o facetach -  kobiety zawsze rozmawiają o facetach... O poważnych problemach zdrowotnych, trudnych decyzjach i o wybaczaniu. O czym jeszcze? Trochę o odchodzeniu i o śmierci, ale też o  miłości, poświęceniu, nadziei i wytrwałości... I tak snuje się ta opowieść... Od wątku do wątku, od osoby do osoby. W tle ciągle muzyka, w której bardzo ważny jest tekst. Przy okazji ta przyjaciółka opowiada o fundacji Urszuli Jaworskiej, o potrzebie zgłaszania się, ale też  o odwadze - obala stereotypy, w tym także twoje skryte obawy.
"Pierwsza na liście" to taka właśnie rozmowa. To książka o przyjaźni - takiej, która przetrwa próbę lat i trudnych sytuacji. To książka o miłości matki do córek. O wkraczaniu w dorosłość. To piękna opowieść o tym, co wszystkim kobietom bliskie... I o tym, że zawsze można zacząć od nowa - trzeba tylko mieć nadzieję i uwierzyć, iż w każdym drzemie wielka siła.

Magda Witkiewicz to pisarka na miarę każdej półki. Potrafi rozbawić, wzruszyć, poruszyć trudny problem. Lubię wszystkie jej książki, ale te poważne i wzruszające są mi o wiele bliższe - ta jest bardzo dojrzała, poważna w wymowie, ale wciąż w charakterystycznym dla Magdy stylu - lekkim, prostym, bliskim.  Jestem mamą, kurą domową i czytam książki Magdy, ale jestem też polonistką i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że są to bardzo dobre książki.

Plaża w Garretstown

 Czym jest tytułowa lista? Czemu i przez kogo sporządzona, czemu akurat w takim momencie, czy kolejność zapisanych imion ma znaczenie? Kto ją znajdzie i  co ze znaleziskiem zrobi - tego musicie dowiedzieć się sami. Ja tylko mogę Wam powiedzieć, że każdy może się kiedyś znaleźć na podobnej, a nawet być na pierwszym miejscu. Mieć szansę komuś pomóc, być przy kimś, zostać obdarzonym zaufaniem i wtedy nie odtrąćcie wyciągniętej ręki. Jest tak wiele sytuacji, gdy potrzebujemy drugiej osoby...


Na koniec jedna z moich ukochanych piosenek, z przepięknym tekstem Adama Asnyka.

Zapraszam do polubienia Czytającej mamy na facebooku :)

sobota, stycznia 03, 2015

Pierwsze urodziny mojego bloga!

Ze zdumienia przecieram oczy. Trochę niedowierzam, że minął już rok odkąd odważyłam się kliknąć ikonkę opublikuj... Planowałam, przymierzałam się, próbowałam pisać, aż w końcu po lekturze rewelacyjnej książki "Dziecko śniegu" stwierdziłam, że chcę pisać o tym, jak wiele uczuć mogą wzbudzić książki. Jak  dla mnie są ważne. Postanowiłam, iż chcę realizować swoje marzenia. I poszło...
W zeszłym roku pretekstem do założenia bloga stała się chęć utrwalenia najlepszych przeczytanych książek. Nie wiedziałam, czym jest blogosfera. Mój pierwszy post był bardzo nieporadny; wielu rzeczy nie umiałam i nie wiedziałam. Tych pierwszych wpisów trochę się wstydzę, ale specjalne ich nie usunęłam. Przypominają mi o trudnych początkach.
Z każdym kolejnym postem czułam się bardziej pewnie, miałam wrażenie, że coraz precyzyjniej potrafię wyrazić swoje myśli.   Czuję, że moje opinie mają sens. Zaczęłam uważniej, dogłębniej czytać,  Robić więcej notatek. Każda przeczytana książka poznaczona jest moimi spostrzeżeniami, podkreśleniami  - bardzo fajnie robi się to na czytniku:) Odkryłam, że jest to moja  pasja! Wreszcie mam z kim rozmawiać o literaturze, nawet jeśli te rozmowy są tylko wirtualne. Szybko przekonałam się, że blogów książkowych jest całe mnóstwo i właśnie przez podglądanie się uczyłam.  Zaczynałam sama, metodą prób i błędów próbowałam sprawić, żeby mój blog był ciekawy i ładny. Wciąż się uczę. Sporo nauczyła mnie Kasia z bloga Inspiracje na emigracji, dzięki  Kasi Hordyniec uwierzyłam, że chcieć to móc. Ania z bloga Myśli i słowa wiatrem niesione wciąz jest dla mnie inspiracją.
Oczywiście na początku nikt moich recenzji nie czytał  Gdy po jakimś czasie pojawiły się pierwsze komentarze byłam przeszczęśliwa.  Pamiętam, że gdy moją opinię o książce "Zaklinacz słów" pozytywnie oceniła jej autorka, tańczyłam i skakałam z radości. Odzielną historią jest moja znajomość z Magdą Witkiewicz - wciąż czuję się wyróżniona jej przyjaźnią i zaufaniem.
Cieszę się,  że zagląda do mnie tyle osób - widzicie tę liczbę po prawej?! Mój osobisty blog stał się przestrzenią publiczną. miejscem spotkań dla wielu osób. Zaglądacie, czasem komentujecie, piszecie wiadomości; mówicie mi, że fajnie piszę, że się mnie dobrze czyta - nawet nie wiecie, jakie to dla mnie ważne. Bardzo dziękuję za każde odwiedziny, za każde miłe słowo. Postaram się trzymać poziom, rozwijać się, Ale o planach i nowych pomysłach za chwilę.


Nie miałam problemu z nazwą bloga - przede wszystkim jestem mamą. Dumną mamą, która kocha ponad wszystko swoje dzieci, ale kocha też czytać. Gdzieś później przeczytałam zdanie, zupełnie się do mnie nieodnoszące, że  w internecie pełno jest opinii czytających mamusiek. Trochę mnie zdenerwował sarkazm tego określenia, ale teraz jestem dumna, że wybrałam taką nazwę i szczycę się tym, ze nie zaniedbując swoich dzieci i domowych obowiązków jestem w stanie wygospodarować czas na czytanie.

Kwitnie przed moim domem
To był bardzo ciekawy rok, przełomowy. Musiałam na nowo poukładać swój czas. Nauczyć rodzinę, że też mam swoje potrzeby. Co ciekawe, wcale się nie buntowali. Szybko zauważyli, ile radości daje mi blogowanie. Nawet mój mąż zorientował się, że ta energia pozytywnie przekłada się na naszą codzienność. 
Co, jak i kiedy czyta mama czwórki dzieci; jak żyje się polskiej czytelniczce w Irlandii - to był mój nagłówek przez kilka miesięcy. Tak naprawdę niewiele się zmieniło. Dalej chcę pisać o tym, że mieszkając poza granicami kraju odczuwa się ogromną tęsknotę za polskimi książkami. Zdobywa się je na różne sposoby. Każdy nowy nabytek bardzo cieszy. Chcę też pisać o irlandzkich zwyczajach, słynnej pogodzie i roślinności, a także literaturze, ale przede wszystkim chcę pokazywać, jak można, mieszkając w Irlandii, pięlęgnować polskie tradycje.  Chcę też się czasem pochwalić swoimi cudownymi dziećmi.

Czas na małe podsumowanie. 
Przeczytałam dokładnie 52 książki - dwie przedpremierowo, dwie w formie pdf bezpośrednio od autorów.  33 książki polskich autorów i 19 zagranicznych. 28 ebooków. Skrupulatnie policzyłam, że w ciągu minionego roku przeczytałam 16 589 stron, średnio na miesiąc wypada prawie  1400, zaś na dzień ok. 50 stron. Gdyby ułożyć przeczytane książki w stos, miałby ponad metr wysokości.
Przez ten rok opublikowałam 65 postów, napisałam 41 recenzji, czy może raczej opinii:) Najwyższą oceną wyróżniłam kilkanaście książek. Zamieszczam tylko ich okładki, bo i tak się rozpisałam. W najbliższych dniach w zakładce Przeczytane znajdą się linki do moich ocen. Każda z książek oznaczona najwyższą oceną jest dla mnie ważna i godna polecenia.

Najlepsze książki polskich autorów
Najlepsze zagraniczne

Co w najbliższym czasie? Przeczytać co najmniej 52 książki. Wiem, że dużo więcej nie dam rady.
Podjąć wyzwanie -  12 książek z półki ( szczegóły tu).  Wyzwanie to tylko motywacja, by ulżyć uginającym się półkom, by przeczytać książki-prezenty. Bardzo chcę ograniczyć kompulsywne kupowanie ...
Co miesiąc jedna z tego stosu.


Moim marzeniem jest przeczytać jak najwięcej o Irlandii, chciałabym sworzyć specjalną stronę z omówieniami książek irlandzkich pisarzy, móc ciągle zwiedzać ten kraj i robić zdjęcia. Marzy mi sie wycieczka do Donegal:)
Oczywiście kontynuuję wyzwanie podjęte w zeszłym roku - Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę.  - tego chyba będzie najwięcej, przynajmniej mam taką nadzieję. Z przyjemnością czytam książki wyróżnione na Festiwalu Literatury Kobiecej.
Kolejne założenie programowe - przeczytać coś w oryginale, po angielsku - chociaż jedną książkę...
I ostatnie moje postanowienie - pisać o  języku polskim. Jestem filologiem języka polskiego, polonistką. Kocham zawiłości naszego języka - chciałabym je Wam przybliżyć; postarać się wytłumaczyć, jak ważne jest poprawne posługiwanie się  językiem polskim, zwłaszcza poza granicami kraju. 

Drodzy goście Czytającej Mamy - cieszę się, że jesteście! 
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!
Życzę sobie i Wam wszystkego dobrego!


Jeśli chcecie być ze mną w stałym kontakcie, znajdziecie mnie na facebooku :)

czwartek, stycznia 01, 2015

Niezwykły nauczyciel - "Profesor Stoner" John Williams


Niezwykła lektura towarzyszyła mi przez ostatnie dni 2014 roku. Ale o niej za chwilę. Najpierw kilka zdań o tym, jak minęły nam ostatnie dni. Święta spędziliśmy leniwie z swoim gronie - odkurzyliśmy gry planszowe, które Gabrysia pokochała miłością przeogromną, więc na naszym stole pomiędzy różnymi smakołykami co chwilę zmieniały się plansze i rodzaje pionków. Udało nam się oprzeć pokusie wyjazdu na poświąteczne wyprzedaże, które tu zaczynają się jeszcze przed świtem 26 grudnia. Niektórzy ustawiają się w kolejkach na długo przed wschodem słońca. Czasami warto jechać, bo niektóre sklepy proponują nawet siedemdziesięcioprocentowe przeceny... Ale w tym roku niczego nie potrzebowałam, więc ustąpiłam pola... Dumna z siebie jestem!
Sylwester też spokojny, w gronie przyjaciół, przy dobrej muzyce i drobnych przekąskach. Z delikatnym żalem żegnałam miniony rok - był dla mnie wyjątkowo dobry. O północy przebiliśmy z dziećmi kilka balonów i zapaliliśmy zimne ognie, bo fajerwerki są w Irlandii zabronione. Ale mam nadzieję, że spokój sylwestrowej nocy  będzie dla mnie i mojej rodziny zapowiedzią dobrego, spokojnego roku. Z ufnością patrzę w przyszlość; wiem, że przede mną wiele pozytywnych zdarzeń. 

***
Co to znaczy być dobrym nauczycielem? Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam. Uczyłam w szkole podstawowej, gimnazjum i  technikum. Pracowałam w szkole zaocznej z dorosłymi. Co tydzień jestem w polskiej szkole w Cork. Niezależnie od wieku uczniów i miejsca pracy zasada jest jedna - trzeba kochać pracę w szkole - swoich uczniów, wykładany przedmiot. Do tej zasady można dodawać następne - bycie specjalistą w swojej dziedzinie, umiejętność przekazania wiedzy, rozmawiania, zaangażowanie, ...
Bohaterem książki Johna Williamsa jest nauczyciel, wykładowca, profesor William Stoner. Znawca literatury średniowiecza i renesansu, a przede wszystkim wielki pasjonat. Czy był tak wybitnym nauczycielem, że ktoś postanowił napisać o nim książkę? Nie, pretekstem nie były zasługi profesora na niwie naukowej, lecz jego charakter. 
Z jednej strony książka Wiliamsa to przeciętna historia przeciętnego wykładowcy na przeciętnej rangi uniwersytecie. Opowieść spokojna, wręcz senna, w której niewiele się dzieje; z drugiej zaś strony pod płaszczykiem tej pozornie  przeciętnej historii kryją się niesamowite emocje. Fabuła jest prosta - główny bohater urodził się na wsi, mieszkał z rodzicami na niewielkiej farmie. Nieraz ciężko pracował na roli. Udało mu sie wyjechać na studia - miał uczyć się agronomii. Przez jakiś czas łączył obowiązki studenta i pracę w gospodarstwie wuja. W  pewnym momencie, z bliżej nieokreślonych przyczyn zmienił kierunek studiów. Zdecydował, że chce zgłębiać tajemnice literatury. Przemówił do niego tekst pisany. Po ukończeniu nauki zdecydował, że nie wraca na wieś - postanowił zostać na uniwersytecie, który stał się dla niego oazą, mekką, sanktuarium. Ożenił się, został ojcem. Pracował aż do emerytury.

Fabuła to losy Wiliama Stonera, wcale nie nadzwyczajne - przeciętne, ale dla głównego bohatera jego dylematy, wybory, praca, pasja,  jego życiowe dramaty to całe życie. Piękne życie. 
Całe życie płacił za swoje pochodzenie - nie umiał i  nie chciał iść z nurtem, bywać na salonach. Był nieporadny, niezgrabny, niedostosowany. Podobnie jak jego ojciec, całe życie zajmował się swoim poletkiem - literackim poletkiem. Nie osiągnął wielkich sukcesów, ale był na nim szczęśliwy.
Atutem tej książki nie jest wymyślna fabuła, brak tu spektakularnych, gwałtownych wydarzeń, sukcesów czy tragedii. Jest po prostu życie profesora - jego  niezłomność, inteligencja, potrzeba bycia sobą - wbrew wszystkiemu. Wbrew zaduchowi akademickiego światka,  konfliktowi z zawistnym współpracownikiem, nawet pomimo napotkanej miłości, z której był zmuszony zrezygnować. Ponad tym wszystkim zawsze była literatura, praca, książki. Psychologiczną głębia tego portretu mnie poraziła - znalazłam w niej wiele punktów wspólnych z moim życiem - znajomych przemyśleń, uczuć...


A to wszystko świetnie napisane - narracja sucha, oszczędna, a jednocześnie niezwykle sprawna. W pozornie beznamiętnej narracji kryje się jej siła. W tej prostej, niezbyt długiej historii kryje się tyle emocji, żalu, smutku, goryczy, ale i miłości, nadziei, pasji! Wspaniała książka.
Dobra literatura pozwala zaangażować się w los głównego bohatera - tak było też tym razem. Nie mogę powiedzieć, że tylko czytałam - ja towarzyszyłam Stonerowi w jego pracy nad książką, zmaganiu z żoną o uczucia córki - tu emocje były najsilniejsze..., z jego chorobą...
Tłem dla losów Stonera jest historia - wojna, kryzys gospodarczy, druga wojna. Profesor jest świadomy wszystkiego, co dzieje się wokół niego, ale on ma swoje priorytety. W stoicyzmie bohatera kryje się jego mądrość i siła - jego ciche zrozumienie tego, co go spotykało; pogodzenie z losem może wywoływać irytację, ale w rzeczywistości jest godne podziwu. Na jego temat plotkowano, krytykowano go, szydzono. Według innych był postacią ekscentryczną, dziwakiem.  W rzeczywistości ten szary, cichy, niepozorny, coraz bardziej przygarbiony, niewiele przejmujący się opinią o sobie człowiek był bohaterem. Był sobą. Kochał literaturę. On umiał odnaleźć swoje małe, prywatne szczęscie - nic wielkiego - swoje miejsce na świecie. 
O czym jeszcze jest ta książka ? O samotności wśród ludzi, o samotności w związku i  o tym, że dzięki pasji można ją pokonać. 



Zawsze Stoner. William tylko w dialogach. Żadnej poufałości ze strony narratora - tylko szacunek - nie jestem w stanie o nim inaczej myśleć jak tylko - Stoner. Profesor Stoner. 
Bardzo chciałam przeczytać tę książkę odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach - nie zawiodłam się. Zostałam oczarowana. 
Piekna, wzruszająca, smutna, jednakże nie ckliwa. Niezwykła. 
Cenna - dla mnie - bezcenna. 

W 2015 roku życzę sobie i Wam mnóstwa takich wspaniałych literackich odkryć. 
Wielu wzruszeń.
 Zaczytanego nowego roku!